Site Overlay

Plan przede wszystkim

Trasę tą zaplanowałem sobie już parę tygodni wcześniej. Nawet próbowałem ją zrealizować. Dobrze, że nie wyszło. Noce jeszcze były zimne. Nawet bardzo. Były też dłuższe. Z drugiej jednak strony wtedy nie przewidywałem dojazdu do Niska na kawę. A to przecież dodatkowe kilometry i dodatkowy czas. Akurat w tą sobotę ten plan miał prawo się nie zrealizować. Dzień wcześniej impreza na której nie mogłem nie być. I taka na której pije się zdrowie wasze, zdrowie nasze, a później się przez to choruje. Może dlatego następnego dnia startując czułem wyraźnie brak sił. Na złapanie rytmu potrzebowałem około 40 km jazdy. Ten niepewny całkiem początek sprawił, że zamiast jechać drogą najkrótszą do celu pojechałem zygzakami. W ten sposób nie oddalałem się za szybko i mogłem szybko wrócić. Przejeżdżać miałem przez Kraśnik. A wystartowałem przez Końskowolę i Pożóg. Wybrałem drogą, którą kiedyś bardzo lubiłem. Jesienią ubiegłego roku się zmieniła i … nie wiem czy teraz jeszcze ją lubię.

Głębocznica, przez którą przebiega droga z Pożoga do Klementowic kiedyś była urocza.

Obecnie jest łatwiejsza do przejechania. Nie tylko ją utwardzono ale też wyprostowano krzyż na skrzyżowaniu. To już nie jest to samo.

Klementowice, Łopatki, Wąwolnica, Niezabitów, Poniatowa, Chodel – przyjemna poranna przejażdżka. Dzień zapowiadał się słoneczny i ciepły. Tak też było. W Chodlu można było już się na słońcu wygrzewać co też robiły tamtejsze psy na rynku.

Zwykle je tu spotykam. To ich miejsce. Czasami więcej, czasami mniej licznie ale zawsze w słonecznie dni rano są pod tą ścianą.

Po przejechaniu przez Chodel nie chciałem jechać prosto w kierunku Urzędowa. Droga znana wydaje się nudna. Dawno nie jeździłem przez Boby więc tam skierowałem swój rower. Już powoli przybywało pojazdów na drogach i polach. Było też coraz więcej chmur na niebie. Na razie małe białe obłoczki. Prognozy mówiły o intensywnych opadach z porywistym wiatrem około godziny 17. Zakładałem więc, że zanim burza się rozszaleje zdążę dojechać do Niska i tam ją przeczekam. To był punkt najważniejszy – skryć się przed ulewą. Ale póki co jechałem w słońcu obserwując leniwe wygrzewanie się na słońcu kur w przezroczystych wiatach przystankowych. Przyroda wydawała się rozleniwiona tym ciepłem, tym słońcem, tym dniem.

Zastanawiałem się przez moment czy z Urzędowa jechać prosto do Kraśnika, czy też pojechać przez Dzierzkowice. Wybrałem pierwsze rozwiązanie – w roku poprzednim najczęściej wybierałem drogę przez Dzierzkowice, wypada czasami pojechać inaczej. W ten sposób jechałem przez ponad połowę Kraśnika ścieżką rowerową. To jej najbardziej nie lubię. Wciąż trzeba uważać na pieszych, a rowerzyści jadący z naprzeciwka zamiast przepisów ruchu przy wyborze strony po której jadą pozwalają sobie na dużą fantazję. Niezdecydowani jadą środkiem. Nie miałem ochoty sprawdzać jak dziś wygląda kraśnicki kirkut ale rzut oka na synagogi wydawał mi się obowiązkiem. Widać, że remont na zewnątrz dobiega końca. Widać też, że podejść do budynków będą mogli tylko wybrani. Uwielbiam bariery, tereny prywatne i agencje ochrony. Coś mi się zdaje, że synagogi w Kraśniku przestają mi się podobać. Za następnym razem raczej je zignoruję.

Wyjazd z Kraśnika w stronę Janowa Lubelskiego jest dość prosty. Długa i szeroka droga pozwala ocenić natężenie ruchu. Przy małym można spokojnie pojechać dalej prosto. Przy większym – warto rozejrzeć się za jakimś objazdem. Przynajmniej do Modliborzyc bo dopiero za nimi zaczyna się droga z utwardzonym poboczem. Pojechałem przez Rzeczycę – towarzystwo samochodów stało się męczące z powodu dużej reprezentacji samochodów ciężarowych. Co z tego, że do ich kierowców mam większe zaufanie niż do kierowców samochodów osobowych (do kierowców autobusów i busów osobowych nie mam zaufania wcale – najczęściej usiłowali mnie zabić). Ta droga jest za wąska na bezpieczną jazdę na rowerze. A droga przez Rzeczycę i Potok dodatkowo była mi nieznana. To też dobry powód by nią pojechać. Z wcześniejszych lektur pamiętałem, że w którymś Potoku znajduje się mogiła powstańców. Spodziewałem się, że to będzie kopiec ukryty za domami. Ale może będzie też jakiś znak wskazujący lokalizację. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że dokładam sobie kolejne kilometry do przejechania. W Kraśniku już miałem na liczniku o 10 km więcej niż gdybym pojechał prosto przez Opole Lubelskie. Teraz dołożyłem kolejne 10.

Pomyliłem się co do mogiły powstańczej. Nie ma żadnych znaków wskazujących jej lokalizację. Nie są potrzebne. Choć na obelisku nie wspomniano o pochowanych pod nim ludziach. Zdjęcie zrobione z drogi.

Przejeżdżając przez kolejne wsie z Potokiem w nazwie zwróciłem uwagę na wiele starych domów. Część z nich wydaje się być bardzo interesująca także przez swoje położenie. Może kiedyś gdy będę miał więcej czasu poświęcę tym okolicom więcej czasu. Już w Nisku dowiedziałem się też o dworze w którym obecnie znajduje się szkoła. Jest więc wiele powodów by tu przyjechać jeszcze raz. Na razie zrobiłem tylko zdjęcie kapliczce z figurą św. Jana Nepomucena.

Figura znajduje się już w miejscowości Potoczek. Już blisko miałem do drogi łączącej Zaklików z Modliborzycami. Na niej dopadł mnie przelotny deszcz. W momencie najintensywniejszego opadu skryłem się w wiacie przystankowej. Ale jak tylko przestało padać i przejechałem kilkaset metrów zobaczyłem, że mogłem spokojnie jechać dalej – tam było sucho. Ale ten deszcz mi nie pasował. Był co najmniej o 4 godziny za wcześnie. Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Odcinek kilku kilometrów drogi między Modliborzycami i Janowem Lubelskim przejechałem bowiem w deszczu. A w Janowie było sucho. W sumie tego dnia przelotne opady przeleciały mnie trzykrotnie przed godziną piętnastą. Do szesnastej między nimi jeszcze świeciło słońce. Później już całe niebo było zaciągnięte chmurami.

W Janowie Lubelskim też stoi kapliczka z figura Jana Nepomucena. Na moście (właśnie nie „przy” tylko „na”). A że most jest dość nowy to i figura nie wygląda na starą.

Dalej jechałem drogą biegnącą do Niska. Szeroka z poboczami. Ruch dość mały. Koło miejscowości Katy miałem wjechać w las. Ale nim do niej dojechałem zauważyłem przy bocznej drodze pomnik. Warto zobaczyć co upamiętnia, a upamiętnia mieszkańców wsi Pikule wymordowanych w 1942 roku. Zwróciłem uwagę na tą datę – 3 X 1942. Czy miała związek z dwiema mogiłami które chciałem odnaleźć?

Szukałem mogił Żydów zamordowanych w 1942 roku. W okolicy są takie dwie. Pierwsza ok. 2km na zachód od miejscowości Katy. Druga w Jarocinie. Informacje o lokalizacji mogiły w Katach są niestety dość skąpe. Podane mam odległości od najbliższych osad. Mogiła znajdować się ma przy leśnej drodze. Na razie ograniczyłem się do sprawdzenia czy mam jakąś drogę na zachód z Kat. Nie dostrzegłem takiej. W takim razie by nie tracić czasu na szukanie tego co najlepiej szukać na mapach pojechałem do Jarocina. Tu informacje miałem równie skąpe ale teren do przeszukania mniejszy. Mogiła znajdować się ma 200m na zachód od cmentarza parafialnego. Minąłem stojący na drodze do wysypiska śmieci patrol policji drogowej i zanurzyłem się w lesie. To zanurzenie trwało dość długo. Przeszukując teren powoli zbliżałem się do wysypiska i dopiero w jego pobliżu zauważyłem pomnik na szczycie niewielkiego wzniesienia. Oddzielało mnie od niego mokradło. W tym czasie gdzieś grzmiało i padało. A ja musiałem wydostać się z lasu i wjechać w drogę do wysypiska śmieci. Bo to przy niej znajduje się poszukiwana mogiła.

Nie wiem czy ukrywali się w lesie, czy u któregoś z miejscowych gospodarzy. Lasy Janowskie są dość przyjazne ludziom. Już przed wojną działały tu bandy. Miejscowa partyzantka zaczynała od walki z nimi właśnie. Poszukam jeszcze, może coś na ten temat znajdę.

Dalszy ciąg nie będzie ukraszony zdjęciami. Zrobiło się (jak widać na zdjęciu powyżej) ciemno. Kolejny celem był cmentarz wojenny w miejscowości Pęk. Miejscowość ta zniknęła z map. Teraz nazywa się Maziarnia-Pęk. Droga prosta, na przemian sucha i mokra. Przelotne opady najwyraźniej szły w rozproszeniu. I już we mnie trafić nie mogły. W Maziarni zjechałem z drogi głównej i dalej w las pojechałem wąską ale asfaltową szosą. Kilkaset metrów. Tyle tylko przejechałem. Nie znalazłem śladów cmentarza więc zawróciłem. Jeszcze tylko zapytałem o ten cmentarz człowieka stojącego na drodze. Zdaje się, że za wcześnie zawróciłem. I pewnie pojechałbym jeszcze raz ale uznałem, że lepiej zrobię przyjeżdżając przy lepszej pogodzie. Teraz to nawet robienie zdjęć na cmentarzu żydowskim w Krzeszowie było pozbawione sensu. Teren odkryty ale niebo zakryte. Ruszyłem więc do Harasiuków. Nie tylko dlatego, że tak miałem najbliżej do Niska (tak mi się tylko zdawało) ale też dlatego, że chciałem zlokalizować tamtejszy cmentarz z I wojny światowej. Przy kolejnej wizycie już bym nie musiał szukać. I ta droga do Harasiuków nieco mnie zaskoczyła. W Hucie Krzeszowskiej zobaczyłem znajomy mi kościół. Na 100% już go kiedyś widziałem. Kolory miałem takie same w pamięci. Ale… Ale chyba wtedy jechałem z innej strony. Pewność, że już tu byłem zyskałem przejeżdżając przy cmentarzu na leśnym skrzyżowaniu dróg. Tylko kiedy tutaj byłem? Na pewno nie w tym roku. Chyba gdy wracałem z Biłgoraja lub Tarnogrodu w poprzednim roku. A może z Józefowa? Nie pamiętam. Ale tędy przejeżdżałem. Jechać też musiałem przez Harasiuki. A zapamiętałem tylko jeden przejazd przez tą miejscowość. Nie ten gdy byłem w Hucie Krzeszowskiej. Chyba powoli tworzę własną mapę tych terenów. To dobrze. Łatwiej będzie mi się w przyszłości tu gubić i odnajdywać.

W Harasiukach sprawdziłem co napisano w Książce o cmentarzach szukanych i mijanych. Okazało się, że na cmentarzu w Hucie Krzeszowskiej też są kwatery z I wojny i z powstania 1863 roku. Warto więc i tam zajrzeć. To wszystko na święte kiedy indziej. Może za tydzień? Wiele zależy od tego co powiedzą meteorolodzy. Ja już zrezygnowałem z jazdy do Krzeszowa. Chciałem skoczyć przez Ulanów do Niska – chyba najkrótsza droga z Harasiuków. I znów nie liczyło się co ja chcę tylko jak wyszło. A wyszło tak, że pojechałem przez Krzeszów. Droga do Ulanowa była zamknięta. W okolicy 180 km na liczniku pojawił się kryzys. Dość późno. Ostatnio dopadał mnie na setnym kilometrze. Zaraz po zimie już po czterdziestym. Nie wiem czy to wynik treningów czy zasługa nowych pedałów z zatrzaskami. W każdym bądź razie osłabienie pojawiło się gdy zaczęło mi zależeć na szybkiej jeździe. Przede mną było ponad 30 km i na tym dystansie nie udało mi się kryzysu pokonać. Ale przejechałem. Tylko wolniej niż chciałem.

W Nisku kawa, rozmowy życiowe. Kurcze. Dlaczego ludzi tak porozrzucało po świecie? Do Niska jeszcze mam blisko ale do Wygody pod Kurowem jest strasznie daleko. A jeszcze dalej na inne osiedle w Puławach. Żyję po drugiej stronie lustra.

Po paru godzinach miłych rozmów wypadało ruszyć w drogę powrotną. Teraz chciałem przejechać drogą najkrótszą. Było już po 22 więc spodziewałem się spokojnego przejazdu. Nocą nie ma potrzeby się spieszyć. Trudno jest się w ten sposób zmęczyć a przyroda nie daje się nudzić podczas jazdy. Martwiłem się, że niebo zakryte chmurami i gwiazd nie widać. Ale to się zmieniło jeszcze zanim opuściłem województwo podkarpackie. Podczas jazdy wzdłuż Sanu w wielu miejscach podmokłych żabie chóry zagłuszały ciszę. Z rzadka gdzieś szczeknął pies. Ludzie pilnowali w domach pilotów telewizorów o czym mówiły blade światła okien. Co jakiś czas w krzakach przy drodze zrywało się zwierzę do ucieczki. I tak do rana. A raczej do godziny przed świtem. Gdy tylko chmury znów zakrywające niebo zrobiły się jaśniejsze od ziemi odezwały się pierwsze ptaki. Szybko liczba przeróżnych śpiewów rosła. Rosła też ich siła. W końcu lasy świergotały z siłą autostrady. Ostatnie ptaki, które się odezwały to koguty z zagród wiejskich i bażanty na polach. Już było szaro. Dojechałem do domu za dnia. Licznik pokazywał 350 przejechanych kilometrów. A ja usnąłem w wannie. Tam było tak ciepło… Zaczyna się okres ciepły. Trudno usiedzieć w miejscu.

2 thoughts on “Plan przede wszystkim

  1. Krótki „dywanik” z kostki prowadzący do mogiły w Jarocinie wygląda dość surrealistycznie. Przypomina mi pewien teren przygotowany pod specjalną strefę ekonomiczną. W środku pól wybudowano drogi i eleganckie chodniki z kolorowej kostki. Tyle, że nic więcej nie powstało. Kostek systematycznie ubywa. Ktoś będzie miał ładne alejki przy domu 🙂
    Oby nie przydarzyło się to samo chodniczkowi w Jarocinie. Miejsce sprzyjające – las wokół, więc to może być latający dywanik 🙂

  2. Ten „dywanik” leży już chyba 2 lata. Opiekę nad mogiłą sprawuje miejscowa młodzież szkolna, a kilkadziesiąt metrów dalej jest wysypisko śmieci więc zwykle ktoś się tu kręci z miejscowych. Nie wierzę by komuś się chciało to zniszczyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies (cisteczka).
Jak używamy Ciasteczek
Ciasteczka
AKCEPTUJĘ