Site Overlay

Do Maciejowic

Podczas jazdy do Jadowa, na początku marca, mignęła mi w telefonie informacja o zmianach na terenie kirkutu w Maciejowicach. Temat tego kirkutu znany mi jest od 10 lat. Pierwszy raz szukałem go w 2010 r. I chociaż go nie odnalazłem to jednak napisałem trochę na jego temat w drugim blogu. Wiadomość co najmniej elektryzująca. W miejscu, w którym jak sądziłem, zaciera się przeszłość i stawia się tylko na Kościuszkę i jego przegraną bitwę jednak coś się dzieje. Tak przy okazji wymyśliłem, że wezmę z sobą dwa obiektywy do aparatu by po drodze robić zdjęcia zwierzakom. Wyjechałem jednak chyba za późno. Już w dzień.

Ponieważ jadąc ostatnio do Puław wybrałem drogę po wschodniej stronie Wisły, tym razem postawiłem na brzeg zachodni. Przeprawę przewidywałem w Górze Kalwarii – nie wiedziałem czy już kursuje prom na Wiśle w pobliżu Maciejowic.

Czytałem, że budowany most południowy w Warszawie ma być niezbyt przyjazny dla rowerzystów. Sama jego budowa jest bardzo nieprzyjazna. Obowiązujący od dawna zakaz przejazdu pod mostem od pewnego czasu jest wzmocniony betonowymi blokami.

Na szczęście nie zablokowano w ten sam sposób wjazdu na asfaltowy kawałek drogi dla rowerów. Gdyby tak zrobiono pozostałaby tylko zniszczona droga asfaltowa, pokryta warstwą błota i towarzystwo samochodów. Można więc przejechać ponad kilometr w spokoju między hałdą elektrociepłowni Siekierki, a rezerwatem.

A później… już bez asfaltu.

Było już tak późno, że w obie strony na odcinku Warszawa – Gassy można było zaobserwować znaczny ruch rowerowy. Nic dziwnego, że zwierzaków do fotografowania nie było. Prawie nie było. Nie będę się przecież uganiał za bażantami. Byle kura czy kogut nie jest tego wart ale koń… Koń tak. Nawet jeśli jeszcze chodzi w pidżamie.

Właściwie do Góry Kalwarii jedzie się całkiem przyjemnie. Może tylko te Gassy. Miejsce fajne ale w ubiegłym roku ktoś tu podobno polował z wiatrówką na rowerzystów. Odkąd o tym wiem, ciągle się w Gassach rozglądam za snajperem. Dalej spokojnie. Po podjeździe przy wjeździe do Góry Kalwarii fajnie jest zjechać z górki w wciąż budowanym parku (nie wiem czy to park, czy skwer). Odkąd rozpoczęła się przebudowa dojazdu do mostu na Wiśle tędy właśnie na most jeździłem.

I teraz się na tym sparzyłem. Odkryłem właśnie, że w ramach modernizacji trasa będzie poszerzona i z miejsca do którego dojechałem jechać mogłem już tylko do Góry Kalwarii. Nie mam pojęcia kiedy ten remont się skończy ale widzę, że rowerzystów z przepraw się wycina. Jedyne co mogłem zrobić to pojechać pod most, przejść na jego drugą stronę i po schodach wnieść na most rower. Stary człowiek i może 🙂

W dalszej części przejazdu pojawiła się niestety droga 801. Byłaby w moich planach najkrótszą ale jest drogą omijaną. Od Warszawy do Józefowa jest delikatnie mówiąc „niefajna”. Pobocze pojawia się dopiero w pobliżu Sobieni Jezior ale ten kawałek omijam wybierając mniejszy hałas. Kawałek musiałem przejechać Nadwiślanką ale z radością z niej zjechałem do Sobieni i odwiedziłem tamtejszy kirkut.

Od wielu lat nic się tutaj nie zmienia. Czasami bywało trochę śmieci pozostawionych przez imprezowiczów ale teraz, gdy ktoś wybudował dom przy samym cmentarzu może się to skończyć. Macewy i ich fragmenty zostały zwiezione z plebanii, gdzie od II wojny światowej utwardzały podłoże i leżą. Tak myślę, że teraz może trudniej będzie ten cmentarz odnaleźć. Zanim powstał dom przy granicy cmentarza chyba była jakaś droga, tak mi się przynajmniej zdaje. Teraz są już tylko ścieżki przez las i przez tereny prywatne.

Z Sobieni w stronę Wilgi jeżdżę często drogami pomiędzy sadami. Teraz jeszcze wszystkie drzewa były łyse ale niedługo będzie tu może biało do kwiatów, ten czas najbardziej lubię. A gdzieś tak pośrodku tego wszystkiego jest Mariańskie Porzecze z drewnianym kościołem.

4 km za Wilgą powracam na drogę 801. I to jest kawałek, który staram się jak najszybciej mieć za sobą i zapomnieć. Ani lasy, ani 3 cmentarze z I wojny światowej znajdujące się w pobliżu drogi nie rekompensują bliskiego towarzystwa samochodów. Gorsze są tylko spotkania na odludziu z quadami i motocyklami – hałas i smród. Tych spotkań jest ostatnio jakby więcej. Ale to dygresja. Wpadłem jak burza do Maciejowic i niemal od razu pojechałem zobaczyć kirkut. Niemal. Najpierw zajechałem do miejscowej cukierni gdzie nie można płacić kartą więc pojechałem dalej bez prowiantu. Sam cmentarz upamiętniono przy samej drodze choć wydawało mi się, że powinien być od niej trochę oddalony.

Powrót do Warszawy to była seria pomyłek nawigacyjnych. Co prawda niektóre miejsca wydały mi się ciekawe, np. droga przez Przychód i Onufrynów. Logistycznie był to błąd. Droga w większości gruntowa ale poza wiejskimi zabudowaniami są tu w pobliżu drogi interesujące bagna. W Trzciance pojechałem zupełnie bez sensu zygzakami sprawdzając dokąd prowadzą nieznane mi drogi. Ostatecznie wylądowałem, po piaszczystych leśnych drogach, w Uśniakach do których mogłem dojechać szybciej i łatwiej. W Podbieli chciałem sprawdzić czy odnajdę drogę do Całowania. Zaskoczony byłem tym, że była na samym końcu miejscowości, wydawało mi się, że jest wcześniej. Jeszcze tylko wbiegłem na wieżę widokową szukając… widoków przed zachodem słońca.

A dalej… był już tylko coraz większy mrok, chłód i czasami kropił deszcz.

Total distance: 187.18 km
Total time: 11:15:22

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies (cisteczka).
Jak używamy Ciasteczek
Ciasteczka
AKCEPTUJĘ