Co jakiś czas wypada pojechać do Puław. Tam się wychowałem. Trzeba rzucić okiem na zmiany. Trzeba… Najważniejsze, że trzeba się ruszać, bo jest wiosna. Świeci słońce, kwitną rośliny, śpiewają ptaki. W powietrzu unoszą się zapachy (z tym to jest różnie ale pamięta się te miłe). Nie może tego zostawić tak samopas. Należy brać w tym aktywny udział.
Pojechałem więc w sobotę do Puław. Początkowo dokuczał mi trochę wiatr. Było chłodno ale na to byłem przygotowany. Pierwszy postój nad Świdrem. Rano nie ma tu kąpiących się. Są za to obecne chyba przez cały rok kaczki.
Żeby wydostać się poza teren zabudowany musiałem przejechać ponad 30 km. Ale po tych kilometrach już nie chce się tak szybko wracać. Tutaj nawet tablice informacyjne coś obiecują choć to podobno same rzeczowniki.
Pojechałem do Całowania i przejechałem je nie spotykając żywego ducha. Dopiero w Warszówce spotkałem siedzącego na jajach bociana.
A jak już dalej popatrzyłem na kościół w Sobieniach-Jeziorach i pomyślałem, że tych kościołów będę jeszcze wiele mijał, i że w wielu z tych miejscowości były też synagogi, były i są cmentarze żydowskie, i że nie ma dziś ludzi którym to służyło, bo świat się zmienił. Ale ludzie w gruncie rzeczy są dziwni. Za własne pieniądze budują kościoły, które później do nich nie należą – to ludzi należą do tych kościołów. Więcej jest paradoksów, które prześmiewczo można nazwać tajemnicą wiary. Dla nie Sobienie-Jeziory to miejscowość z macewami wysypanymi na cmentarzu żydowskim i z historią produkcji pierwszy kos w Polsce.
Jeszcze przed Sobieniami mijałem jedną tablicę informującą o chorobie pszczół. Za Sobieniami kolejną.
Obszar zapowietrzony – ta nazwa jak nie z tej epoki. Kapliczki z napisem „Od powietrza chroń nas Panie”. Jakby to samo. Nie panujemy nad przyrodą. Czasami możemy tylko się przyglądać bezradnie jak ginie i dawać się zaskoczyć jej odradzaniu. Tymczasem pszczoły chorują, a drzewa kwitną. Kwitną na potęgę.
Kolejny kościół. W Mariańskim Porzeczu. Widziałem go przejazdem wiele razy i za każdym razem przyciąga tak samo mój wzrok i uwagę.
Dalej był/jest pomnik. Nad Wisłą. Upamiętniający udział polskich oddziałów w forsowaniu Wisły, zdobywaniu przyczółka Magnuszewskiego. A że ostatnio mówi się po raz kolejny o pomnikach braterstwa broni z Armią Czerwoną w związku z pomnikiem w Parku Skaryszewskich to tak sobie myślę… Zapewne zwolennicy niszczenia takich pomników wierzą głęboko, że Armia Czerwona zaczęła zajmować Polskę 17.09.1939r., a skończyła w 1945 r. Jaka więc była rola tych polskich oddziałów? Kolaboracja z okupantem? Jaka więc była rola NSZ? Też kolaboracja tylko z drugim okupantem? Nie ma co tego tematu rozwijać (rozwinąłem i skasowałem). Ważne jest może coś innego. Na pomniku nad Wisłą jest umieszczony orzeł bez korony (na to też się obrażają zwolennicy niszczenia jednych i stawiania innych pomników). I wg mnie to jest w porządku. Bo pod tym znakiem walczyli żołnierze, którym ten pomnik poświęcono.
W Maciejowicach (skupionych na pamięci o Kościuszce, a nie o Zamoyskich czy Żydach tu kiedyś mieszkających) znów nie dostałem drożdżówki z kapustą. Pech. Nie pieką ich w soboty. Może pojawię się w jakiś inny dzień tygodnia ale teraz podobało mi się, że choć szczątkowo to jednak rynek w Maciejowicach wciąż pełni funkcje targowe.
Tak w ogóle to dobrze mi się jechało. Wiatr wiał mocno ale w plecy. Zdarzało się, że wyprzedzały mnie motyle. I mogłem tak pędzić i pędzić aż do miejsca w którym remontują trasę 801 czyli pomiędzy Długowolą i Stężycą. Przy trzecim wahadle zrezygnowałem i pojechałem do Brzeźc. Nie byłem tu jeszcze nigdy. I teraz żałuję. Z drogiej jednak strony lubię miłe niespodzianki. Ta była miła. Chociaż miłą zaczęła być dopiero po przejechaniu przez wieś. Nawet płonące trawy i drzewa mnie nie zraziły. Ślady na drzewach w sąsiedztwie dowodzą, że te pożary traw pojawiają się dość często.
Dalej było uroczo. Łąki bagna i jeszcze dalej pola, pola i pola. Na końcu Stężyca ze swoim starym kościołem.
Stężyca, Dęblin… W Dęblinie pojechałem przez dawną Irenę i wbiłem się w drogę do Bobrownik. Chciałem trochę pobyć wśród bagien. Tych kwitnących…
… i nie kwitnących.
Mijałem grupy młodzieży z plecakami. To miło, że nie siedzą tylko w internecie. Od tego łatwo przytyć i stracić kondycję. Chyba mieli jakieś zgrupowanie nad Wieprzem. Ja zrobiłem zdjęcie tej rzeki będąc po drugiej stronie mostu.
Wkrótce zakwitną bzy. Już kwitną czeremchy
Rano ich zapach mnie odurzał. Po południu ledwo dawał się wyczuć.
Remont trasy kolejowej Warszawa – Lublin bardzo mi utrudnia poruszanie. Lubię choćby mieć świadomość, że mogę pojechać pociągiem z Dęblina. Bez tego wszędzie mam daleko. 60 km do stacji w Radomiu. 90 km do stacji w Siedlcach. Bliżej do stacji w Lublinie ale… TLK nie dają gwarancji, że zabiorę się z rowerem. Nie warto więc nawet próbować. Remont linii kolejowej teraz mogłem zobaczyć na własne oczy. To nie tylko hasło. Rzeczywiście coś robią. Na zdjęciu stare podkłady kolejowe obok budynku stacji kolejowej w Gołębiu.
Z powodu tych robót wpadłem na zdemolowaną drogę gruntową do Puław. Piach. Przede mną wjechały dwie osoby i na początku drogi się z nimi mijałem gdy wracały. Ja jednak się uparłem i z trudem ale przejechałem.
Puławy bez większych zmian. Ale lasy wokół Puław i park powinny teraz być białe od zawilców. Od strony Zakładów Azotowych takie właśnie są.
Z Puław udałem się do Kurowa. Nie taki miałem plan ale wiatr wyraźnie pokazał mi, że do Radomia nie dojadę. Wymyśliłem, że spróbuję przedostać się do Łukowa, Siedlec czy Mrozów. Chociaż trzeźwo na to patrząc nie miało to większego sensu. Odległość do Mrozów była niewiele mniejsza niż długość drogi do domu. Ale najpierw Kurów. Tutaj postawiono pomnik na cmentarzu żydowskim. Przez lata ten cmentarz to był tylko znaczek na mapie Kurowa umieszczonej na rynku. Teraz na skraju cmentarza stanął popękany mur z tablicami pamiątkowymi i resztkami macew. Co jeszcze ciekawsze, przy drodze Kurów – Puławy stanął drogowskaz informujący o tym cmentarzu.
Decyzję co do ostatecznego celu jazdy pozostawiłem sobie na później. Nie zależnie od tego czy miałem jechać do Warszawy czy do Mrozów i tak musiałem przedostać się za Żelechów. Najpierw więc na celowniku znalazł się Baranów. Ta droga miała jeden plus – dużo lasów, które osłaniały mnie przed wiatrem. Ale wiało mocno znacznie mnie spowalniając.
W Drążgowie spodziewałem się zobaczyć wiele bocianów. Jednak to nie jest jeszcze takie proste. Niewiele widać gdy patrzy się z dołu, a ptaki siedzą na jajkach. Widziałem kilka poszukujących jedzenia nad Wieprzem ale tylko jeden dał się sfotografować, na polu.
Podczas jazdy do Nowodworu wiedziałem, że nie tylko wiatr będzie mi przeszkadzał. Także liczne podjazdy. Po wjechaniu na szczyt widać następny do podjechania. To nie mobilizuje. I jeszcze świadomość, że dalej jest następny.
Ale wyjechałem z ładnych okolic doliny Wieprza.
Gdy już myślałem, że więcej zdjęć nie będę już tego dnia robił pojawiły się pewne szczególne okoliczności. To było w Grabowie Ryckim.
Nawet zachód słońca w Okrzei jeszcze nie zakończył fotografowania.
Ale dalsza droga i ciemności przypomniały mi, że są miejsca w których chciałbym być za dnia. Chociażby droga z Sokola do Feliksina. Byłem na niej nie po raz pierwszy ale jeszcze nigdy nie byłem za dnia. Z kolei droga z Huty Zadybskiej do Dworni za dnia byłaby dla mnie widoczna i przejezdna. Tymczasem pogubiłem się licząc na pomoc mam Google i musiałem nadłożyć drogi. Wraz z ciemnościami pojawia się kilka czynników wpływających na komfort jazdy. Np drogi się wydłużają, co może być związane z mniejsza ilością bodźców. Robi się chłodniej co pomaga w upalne dni. Ale tym razem było zbyt chłodno. I rozgwieżdżone niebo, nie ma takiego w miastach.
Parysów nocą.
Gdybym wiedział wcześniej, że nawigacja wepchnie mnie w piaszczystą leśną drogę… to pewnie i tak bym nią pojechał bo nie miałem innej równie krótkiej. Tylko najpierw myślałem, że jakoś to ominę i odwiedziłem Grzebowilk – tam był asfalt. Potrzebowałem jednak dojechać do Sufczyna. Część drogi przeszedłem pchając rower. Gdzieś tam była wyjeżdżona przez rowery ścieżka ale po ciemku jej nie widziałem.
Z Kołbieli droga już była prosta. W lesie jednak miałem przyjemność oglądać przechodzącą przez jezdnię sarnę. Zrobiła to bez pośpiechu. Zapewne nauczona doświadczeniem wiedziała, że na asfalcie będzie się ślizgać.
Od Starej Wsi do Otwocka jest już niemal kompletny ciąg dróg rowerowych. Nie wiem kiedy powstały. W zeszłym roku widziałem tylko ich kawałek. Poniżej ratusz w Otwocku.
To już był koniec zdjęć. Widziany przy ścieżce rowerowej na Wale Miedzeszyńskim koziołek nie czekał na zdjęcia. Uciekł na łąki nadwiślańskie. A ja zmarznięty prawie o 3 w nocy dotarłem do domu. Trasa na zdjęciu poniżej.