Celem były dwa cmentarze z pierwszej wojny światowej znajdujące się w okolicach Piaseczna. Gołków i Jesówka. Najkrótsza trasa wytyczona przez Google mnie nie interesowała. Przejechałem tak, by minąć miejsca, których od paru miesięcy nie widziałem. Ale najpierw tradycyjnie rzut oka na centrum Warszawy widziane z Mostu Siekierkowskiego.
Dalej pojechałem Powsińską w stronę Wilanowa. Tutaj zobaczyłem, że jeszcze nie ma ścieżki rowerowej do samego Wilanowa. Przejazd po jezdni na Sadybie nie był dziś jednak nieprzyjemny – mało samochodów. Poniżej już Wilanów i jego „nowa tradycja”.
Nieco dalej stara tradycja, czyli pełniący funkcje rytualne betonowy bunkier zwieńczony wyciskarką do cytryn (słońca?). Od tyłu nie przytłacza sobą tak bardzo.
Front jest już przytłaczający i chyba czuć grozę (opatrzność bożą?).
Przez Ursynów tylko przeleciałem by wjechać w uliczki Jeziorek i dojechać do samego jeziorka.
Pogoda sprzyjała. Wciąż rosła liczba rowerzystów. Na tej trasie, do Gołkowa, wciąż pojawiali się coraz liczniej szosowcy. A ja, chociaż zakładałem, że zgubię się dopiero za Piasecznem, zgubiłem się już wcześniej. Plusy zgubienia to odkrycie, że do cmentarza żydowskiego w Piasecznie mogłem dojechać bez tłuczenia się przez całe miast, jak to kiedyś zrobiłem. Mogłem zobaczyć interesujący budynek na przystanku kolejowym, którego nie znałem.
Minusy tego zgubienia to nadłożone kilometry i jazda drogą pełną samochodów. Plusy jednak przeważają. Byłem blisko pierwszego z celów tego wyjazdu, cmentarza w Gołkowie.
Cmentarz malutki. Sześć krzyży i mogiła. Brak napisów, informacji ale jest na to miejsce i zapewne zostanie w tym celu wykorzystane. Przy okazji wyszła na jaw wada obiektywu, którego używałem w lustrzance. Jednak ogniskowa 50 jest za długa. Zbytnio musiałem się oddalać od obiektów by je fotografować. Trzeba będzie pomyśleć o ogniskowej 35 lub krótszej.
Dalsza jazda to przeprawa przez remontowaną drogę do Jazgarzewa i dalej, do Jesówki. Tu już bez niespodzianek. Pamiętałem, że droga asfaltowa zakręca przy lesie pod kontem prostym w lewo, a ja mam dalej jechać ścieżką na wprost. Ale zanim dojechałem do cmentarza wojennego mijałem dwie mogiły z II wojny światowej. Obie w taki sam sposób odnowione.
Pierwsza:
Druga:
I w końcu cmentarz wojenny z 1915 roku:
W zasadzie od Piaseczna jechałem już po drogach mi nie znanych. Z ciekawości zamiast wrócić do drogi głównej pojechałem dalej leśną ścieżką. Zaspokajanie ciekawości to parokrotne przenoszenie roweru nad leżącymi drzewami i nad niskim płóciennym parkanem oddzielającym las od drogi gruntowej biegnącej wzdłuż torów kolejowych. Nie ważne czy było warto. Ważne, że już wiem.
Przejazd przez Żabieniec i Siedliska to przyjemność. Liczba mijanych rowerzystów zdawała się to potwierdzać. Próbowałem uchwycić urok mijanych stawów ale … tam trzeba być.
Nie wiedziałem jeszcze, że program w telefonie komórkowym, któremu zleciłem zapis przejechanej trasy, zatrzymał się z powodu dłuższego postoju w Jesówce. Dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie do domu. Może jednak warto korzystać z programów dostarczanych przez Endomondo i Stravę? A może nie warto, skoro Strava nie zapisała mi ostatnio przejazdów z powodu braku połączenia z siecią (wyłączam by oszczędzać baterię)? W każdym bądź razie pojechałem do Konstancina-Jeziornej i po drodze raz źle zakręciłem. Na szczęście jeszcze w tym roku jechałem tą drogą z Piaseczna do Konstancina i swój błąd dostrzegłem po ok. 500 m. Po przejechaniu przez Konstancin pożałowałem, że nie sprawdziłem stanu drogi na wale przy Jeziorce. Zimą widziałem, coś tam robiono ale nie wiem czy skończono. A im bliżej byłem domu tym więcej było rowerzystów. Gdzie oni wszyscy chowali się przez zimę?
A że to jeszcze nie wiosna widać czasami bardzo. Działki w szacie zimowej bez śniegu nie zachwycają.