Site Overlay

Warszawa – Puławy. Pierwszy raz w 2021 r.

I znowu sam. Druga połowa z psami. Co prawda kupiłem przyczepkę, żeby psiaki mogły jeździć z nami, ale jeszcze jest trochę na to za chłodno. Nie chcę, by się zwierzęta poprzeziębiały. Nigdy z przyczepką nie jeździłem To będzie nowe doświadczenie dla nas wszystkich. Może w kwietniu? Zobaczymy.
Teraz wybrałem się do Puław odwiedzić Mamę. Ale nie tylko. Wciąż gdzieś tam czekają na odkrycie i opisanie jakieś zapomniane cmentarze. Ostatnia w moich planach zagościły też trzy w okolicach Puław. Chciałem więc zrobić wszystko na raz. Rzadko się coś takiego udaje. Jeżeli chodzi o samo planowanie, to wybrałem piątek (urlop) ze względu na najkorzystniejsze prognozy pogody. Odcinek Warszawa – Dęblin to przejazd trasą nadwiślańska. I tu byłem niemile zdziwiony. Zwykle rano nie było tak dużego ruchu samochodów. Trochę trwało, zanim zdałem sobie sprawę, że to „zwykle” było w sobotę lub niedzielę. Na szczęście ogromna większość samochodów jechała w przeciwną stronę. A na nieszczęście przez blisko 40 km temperatura nie chciała wspiąć się powyżej 1 stopnia Celsjusza. Zmarzłem. Dopiero w okolicach Maciejowic zaczęło się robić znośnie, a to było już po ponad 70 km jazdy. W Dęblinie przejazd na drugą stronę Wisły i szukanie najkrótszej drogi do Bąkowca. To był pierwszy cel: cmentarz epidemiczny w Bąkowcu. Cmentarz schowany w lesie na skraju łąk. Wbrew moim oczekiwaniom nie znalazłem go też przy drodze. Ale po trwających trochę za długo poszukiwaniach odnalazłem i porobiłem zdjęcia. Poprawiłem też lokalizację na swoich mapach, ponieważ znaleziona w internecie była dość odległa od rzeczywistości.
Drugi cel: cmentarz ewangelicki w Polesiu. Tu musiałem dojechać do Gniewoszowa i dalej przejazd przez Chechły. I tutaj właśnie się pogubiłem, ponieważ nie spodobała mi się nazwa „Chechły” i zignorowałem drogowskaz do niej w Gniewoszowie. Błąd, który kosztował mnie znowu trochę czasu. Ostatecznie jednak dojechałem do Polesia i nie sprawdzając map, wjechałem w las za cmentarzem zbiorczym żołnierzy niemieckich poległych w II wojnie światowej. To nie był ten las i znów straciłem trochę czasu. Pocieszające jest to, że stracony czas trwa jednak krócej od całej reszty czasu. Ostatecznie dojechałem do celu, a nawet doszedłem, ponieważ ostatnie 150 m to był piach, po którym przejechać nie byłem w stanie. Przez wiele lat, wielokrotnie przejeżdżałem w pobliżu i nigdy nie wpadłem na to, że tam jest cmentarz. Barwinek swoją obecnością potwierdzał przeznaczenie kępy drzew przy polnej drodze.
Trzeci cel: cmentarz ewangelicki w Kuroszowie. Tej miejscowości nie ma od kilkudziesięciu lat. Została administracyjnie włączona do Leokadiowa. Obie osady założyli osadnicy niemieccy i w obu pozostały po nich tylko cmentarze. Ten w Leokadiowie znam, już dawno go opisałem, ale Kuroszów to było dla mnie odkrycie. Do tego nie moje odkrycie, tylko czytelniczki mojej strony o cmentarzach. A na miejscu zastałem nie tylko kwiaty i znicz, ale też dużo barwinka i wciąż widoczne pojedyncze kopce ziemne na grobach. Rozmawiałem też z mieszkanką pobliskiego domu, która co prawda mieszka w tym miejscu od niedawna, ale doskonale wie, ze to cmentarz poniemiecki i że jest to administracyjnie wyodrębniona działka należąca do Gminy Puławy. Może przez tę wiedzę, a może przez bliskie sąsiedztwo domów nie ma na tym cmentarzu śmieci, których w Polesiu widziałem dość dużo. Może wystarczy o cmentarzu…
Do Puław miałem jeszcze 14 km i jak planowałem, że dojadę tam o 13, to już miałem obsuwę o 2,5 godziny, a jeszcze nie dojechałem. To już była szybka jazda prostą drogą. Kilka zjazdów i podjazdów i… kawa.
Początkowo zakładałem, że w obie strony jadę na rowerze. W Puławach miałem już na liczniku ponad 150 km (rejestracja trasy rwała się z powodu częstego wykorzystywania internetu i aparatu fotograficznego w telefonie, chyba głównie z tego drugiego powodu, ponieważ kilka aplikacji naraz chciało uzyskać dane lokalizacyjne). Było późno i coraz chłodniej. Rano zmarzłem i nie miałem ochoty na powtórkę. Druga połowa „Dwoje na rowerach” napisała, że noc spędzimy z trójką psów i trudno mi było sobie wyobrazić, że sama da radę tę trójkę wyprowadzić. W sumie chciałem i musiałem wrócić szybciej, niż mogłem na rowerze. Pozostał mi więc 24-okilometrowy sprint na dworzec kolejowy w Dęblinie i jazda pociągiem.

Ponieważ rejestracja przejazdu była przerywana jest kilka cząstkowych zapisów tej trasy:
Warszawa – Borek
Borek – Bąkowiec
Bąkowiec – Puławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies (cisteczka).
Jak używamy Ciasteczek
Ciasteczka
AKCEPTUJĘ