Site Overlay

Poniedziałek lany i przejechany. Część pierwsza.

Po sobotnim doświadczeniu z jazdą na pedałach SPD w niedzielę wyskoczyłem tylko na pięćdziesiąt parę kilometrów. Podczas wypadu wciąż regulowałem napięcie sprężyn zatrzasków. Chyba udało mi się osiągnąć poziom zadowalający – zatrzaski wypinają się lekko ale nie same. Na następny dzień w ramach dalszego treningu przewidywałem wyskok pod Radom. To miał być tylko trening więc nie chciałem przeginać. Tylko… Jakoś ciągnęło mnie w inną stronę. Obiecywałem sobie zobaczyć synagogę w Parysowie. W zeszłym roku nie zajechałem nawet do tej miejscowości – zabrakło czasu. W tym roku już raz przez Parysów przejechałem ale na zwiedzanie… zabrakło czasu. Do trzech razy sztuka? Nie byłem wcale pewny czy mi się to uda. Wciąż zagadką była moja wytrzymałość podczas jazdy na pedałach zatrzaskowych. Teoretycznie mogłem jechać na nich podobnie jak na platformowych – tylko naciskać. Ale już nie mogłem. Spodobało mi się albo to było to czego potrzebowałem. Nogi same ciągnęły korby. Z kolei wyskok do samego Parysowa i z powrotem? Trochę szkoda. Jest przecież jeszcze parę miejsc w pobliżu w których nigdy wcześniej nie byłem. Na przykład… tu poszła w ruch mapa i odkryłem Stoczek Łukowski 🙂 . Już kiedyś czytałem o nim. Warto więc tam zajechać. Z wyliczeń wynikało, że jadąc przez Stoczek do Parysowa dojadę już po przejechaniu 100 km. Trochę ryzykowne ale… raz się żyje. Nie spróbuję = nie będę wiedział. Nie dojadę = nie zobaczę. Jak się nie uda to będą następne próby.

W Stoczku łukowskim chciałem odnaleźć cmentarz żydowski. Jest zaznaczony na mapach WIG. Brakuje jednak paru punktów odniesienia by mieć pewność, że dobrze go zlokalizowałem. Bo nie ma tam nagrobków. Teren cmentarza wg informacji zamieszczonych na stronach Wirtualnego Sztetlu jest porośnięty krzakami. Zdjęcia lotnicze terenu pokazywały, że w prawdopodobnej lokalizacji jest las i łąka. Liczyłem na jakąś podpowiedź na miejscu. Z drugiej strony Stoczka chciałem jeszcze rzucić okiem na stojące tam pomniki. Po drodze przejeżdżać miałem obok jakiegoś cmentarza. Jakiegoś bo choć na mapach jest zaznaczony jako cmentarz to nie znalazłem na razie na jego temat informacji. Na pewno nie jest to obecnie użytkowany cmentarz parafialny czy komunalny. Ze stoczka miałem przedostać się do Borowia (dworek i stary kościół) i przez Słup do Starowoli (po drodze cmentarz żydowski). Na tym odcinku jak wcześniej gdzieś przeczytałem przejechać mogłem zielonym szlakiem rowerowym (drogi gruntowe). Drogę z Parysowa do Puław znam i nie potrzebuję do niej map i wskazówek. Tylko jeszcze prognoza pogody nie była najlepsza – rano i wieczorem mróz. Wiatr miał być o znośnej sile. Wszystko gotowe. Jedynym niepewnym elementem wydawałem się być ja sam.

Rano rzeczywiście było mroźnie. Słońce świeciło jasno. Na niebie niemal wcale nie było chmur. Wiatr był mniej więcej dwukrotnie silniejszy od prognozowanego. A ja jechałem pod wiatr. Znalazłem ułatwienie w postaci zamarzniętych kałuż – po nich rower jechał lżej. Ale gdy dojechałem do Ryk już kałuże się rozpuszczały. W Rykach zresztą się na chwilę zatrzymałem. Tu tak jak w Ożarowie jest synagoga tak brzydka, że aż nie chciałem jej nigdy wcześniej fotografować. Ale skoro już w Ożarowie zdjęcia zrobiłem to i w Rykach mogę. Aż trudno uwierzyć, że to mogły być domy modlitw. Budynki w Ożarowie, Rykach i Dęblinie mają zupełnie inny wygląd niż kiedyś i inne przeznaczenie. Gdyby to były kościoły rzymskokatolickie to prędzej pozwolono by im się rozsypać niż wykorzystano na sklepy, biura czy banki. Ale to nie są kościoły, których wierni mieszkają w pobliżu.

Ładna synagoga?

Kiedyś zastanawiałem się, czy synagogi są świątyniami. Niby jedyną świątynią była ta w Jerozolimie. Ale to się z czasem zmieniło. W kontekście świątyni w Jerozolimie teraz chyba powinno używać dużej litery. Synagogi są budynkami sakralnymi. Są więc świątyniami. Przeznaczanie ich do celów innych niż kulturalne budzi czasami oburzenie. Przynajmniej wśród ludzi, którzy nad tym się zastanawiają. Nawet na Zachodzie gdzie jest coraz więcej opuszczonych kościołów najczęściej stają się placówkami kulturalnymi. Jest jakaś granica. Może słabo widoczna. Ale jest. Granica pamięci. Bo po czystkach etnicznych zwykle następuje czas usuwania śladów. PRL zacierał ślady obecności Żydów, Niemców, Ukraińców. To jedna z tych rzeczy które mu się niemal udały. I to być może dlatego, że dla tego zacierania było przyzwolenie społeczne i być może też zapotrzebowanie. Ale to tylko myśli które mi przelatywały przez głowę podczas jazdy, a nie sama jazda. Ta zaś trwała. Z rynku w Rykach puściłem się w stronę Żelechowa… a przynajmniej tak mi się zdawało.

Wyjeżdżając z Ryk zauważyłem, że mijam nie ten cmentarz obok którego miałem jechać. Zauważyłem też, że „normalni ludzie” poznają drogę po innych znakach. Czyżbym już był „normalny inaczej”? Chyba nie. Po prostu cmentarze mnie interesują i dlatego zwracam na nie większą uwagę. Jechałem do Rososza. Pamiętałem, że z tej miejscowości można dojechać do właściwej drogi więc nie zawracałem. Pierwszy raz mogłem zobaczyć Rososz przez którą jeszcze nigdy nie przejeżdżałem. Przejechałem. Zobaczyłem. I byłem na właściwej drodze. A wiatr chłodem wciąż smagał mi twarz i pchał w przeciwną stronę niż chciałem. Tak dotarłem do Żelechowa. Tylko po drodze, w Starym Zadybiu zauważyłem po raz pierwszy dworek. To dlatego, że nie ma jeszcze liści na drzewach. Przecież nie raz tędy przejeżdżałem. Nigdy nie widziałem tego budynku. Kiedyś pewnie do niego podjadę. Ale jeszcze nie teraz. Zależało mi szczególnie na tym by nie jechać w ujemnych temperaturach – nie byłem odpowiednio ubrany.

W Żelechowie, na środku rynku stoi stary budynek. Nie raz podobno chronili się w nim okoliczni mieszkańcy, także Żydzi. Ale nie jest to ratusz, a przecież to ratusz powinien stać na środku rynku.

I jeszcze drzewa. Nie wiem dlaczego nigdy wcześniej na nie zwróciłem uwagi. A przecież bywałem tu gdy było zielono. Musiałem zajrzeć do środka.

Tak jakby ktoś tu mieszkał. Tu. Na środku rynku. To się nazywa – mieszkać w centrum.

Z Żelechowa pojechałem drogą jeszcze mi nie znaną. Kilka kilometrów dalej miałem odnaleźć boczną drogę prowadzącą do Stoczka Łukowskiego. I całkiem przyjemnie się tamtędy jechało. Były łąki, lasy i mały ruch. Jak zobaczyłem później na mapach mogłem wybrać krótszą drogę i chyba nawet wiem która to była, bo z niej wyjeżdżało najwięcej samochodów. Jeszcze przed Stoczkiem mijałem drogowskaz wskazujący miejscowość Mizary. Jej nazwa kojarzy mi  się jednoznacznie. Z cmentarzem tatarskim. Ale na żadnych mapach nie odnalazłem tam cmentarza. Jeśli nawet był to dawno temu musiał zniknąć. Mizary ze Stoczkiem łączyło kilka dróg. Przy jednej z nich – dziś nie istniejącej – znajdował się poszukiwany przeze mnie cmentarz żydowski. Istnienie drogi wiele by pomogło. Ale tu pozmieniało się znacznie więcej. Na przedwojennych mapach wojskowych nie ma też linii kolejowej która przebiega w pobliżu. Stanąłem więc patrząc w stronę z której na pewno jest cmentarz. Ale czy na niego patrzyłem?

Las porasta skarpę. Czy cmentarz jest na jej szczycie, czy też na zboczu skarpy? Żadnych wskazówek. Stara droga rozwiałaby wszystkie wątpliwości ale nie ma po niej śladu. Na żadnym z kamieni nie ma śladów inskrypcji. Liczyłem bowiem na to że może tu jak w Wohyniu wykorzystano polne kamienie. Nic z tych rzeczy. Ale już wiem więcej. Wiem jak teren jest ukształtowany. Oglądając mapy nie zwróciłem uwagi nierówności terenu. Porobiłem trochę zdjęć ale nie wiem czy terenu cmentarza czy terenu do niego przylegającego. O cmentarzu tym wiadomo tylko tyle, że był. Kiedy został założony? Jak wyglądał? Kiedy został zniszczony? Co się stało z macewami? Te pytania są już dość stare ale wciąż są aktualne.

Jadąc dalej ulicą Dwernickiego w stronę tajemniczego cmentarza zauważonego na mapach dałem się skusić widokowi wieży ciśnień. Tak więc wykonałem skok w bok i zaraz wróciłem na właściwą trasę. Cmentarz jest. Jest ogrodzony. Na jego terenie stoi jeden stalowy krzyż. Na ziemi leżą resztki zniczy i puste butelki. Nie zauważyłem ani jednego nagrobka. Jeszcze poszukam informacji. Może coś znajdę w sieci. Na razie wiem tylko, że jest to nieczynny cmentarz chrześcijański.

Od cmentarza jechałem w stronę Siedlec. Nie do samych Siedlec. Zaraz za Stoczkiem znajduje się pomnik poświęcony bitwie jaką w 1831 roku stoczyły wojska dowodzone przez generała Dwernickiego z armią carską. Bitwie zwycięskiej dla powstańców, która o niczym nie przesądziła. To jednak nie znaczy chyba, że była nieważna. Ciekawe, że jadąc w stronę tego pomnika mija się kilka innych pomników. Wszystkie chyba pomniki postawione w Stoczku Łukowskim są przy tej jednej ulicy. Za pomnikiem bitwy też jest jeszcze jeden – krzyż POW. A sam pomnik do którego jechałem robi wrażenie. W nocy bywa oświetlony (chyba).

Tutaj zakończyłem zwiedzanie Stoczka Łukowskiego. Byłem w nim pierwszy raz, a to zwykle oznacza, że jeszcze będę wracał.

Do Borowia pojechałem drogą krajową. Szczęśliwie nie było na niej wielkiego ruchu. A to zapewne z okazji świąt. Jak to dobrze, że gdy mogę się ruszyć z Puław innym ruszać się nie chce w te rejony w które jadę. Bo gdzie indziej jest ich pełno ale o tym napiszę w drugiej części. Nie dam rady opisać tego wyjazdu na raz w całości. Za bardzo mnie zmęczył 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies (cisteczka).
Jak używamy Ciasteczek
Ciasteczka
AKCEPTUJĘ